Wstawiam
ten rozdział dzisiaj, bo doszłam do wniosku, że lepiej już raczej nie
będzie no chyba, że od początku napiszę tą historię. Mimo to parę rzeczy
opisałam inaczej, niektóre dialogi zmieniłam więc dobrze by było, aby
nawet ci, którzy znają tę historię z Onetu odświeżyli ją sobie.
Wiem,
że jest tu niewiele akcji. Ten rozdział ma charakter prologu i
obiecuję, że kolejne rozdziały będę lepsze xD. To opowiadanie, mimo że
dotyczy relacji Jack'a i Angelici, jest po prostu historią kolejnej z
ich wspólnych przygód.
Pamiętajcie, że dla każdego autora opowiadań najbardziej liczą się opinie czytelników.
CZYTANIE=
KOMENTOWANIE (Bez względu na to czy będą to komentarze pozytywne czy
też negatywne. Krytyka tylko motywuje do poprawy swojego warsztatu).
To by było na tyle a więc zapraszam do czytania i komentowania.
ENJOY ;****
- Powiedz mi Jack- zagadnął
Joshamee Gibbs swojego najlepszego przyjaciela, przechadzając się uliczkami
Port Royal- coś zrobił ze swoim zwierciadłem?
Jack Sparrow spojrzał na
jakieś piętnaście lat starszego od siebie mężczyznę jak na idiotę. Nie rozumiał
po co codziennie zadaje mu to samo pytanie jakby licząc, że w końcu uzyska na nie
odpowiedź. Gdyby nie on Jack już dawno przestałby myśleć o tym życiowym
epizodziku, a tak musiał w kółko wysłuchiwać, jak towarzysz nazywa go
„Sparrow'ym Zwierciadłem”, co ani trochę mu się nie podobało.
- Jeśli masz na myśli
Angelicę to zapewne wykorzystuje swoje powabne kształty w jakiejś potyczce mój
przyjacielu- odparł lekko, drapiąc się po brodzie zaplecionej w cieniutkie
warkoczyki i niemal automatycznie dotknął długich, poskręcanych w dredy włosów.
Gibbs zmierzył pirata przeciągłym spojrzeniem, na poły pełen podziwu a na poły
rozbawiony jego niecodziennym wizerunkiem.
Magnetyczne czekoladowe oczy
podkreślały grube, czarne kreski, wydatne kości policzkowe odznaczały się na
tle napiętej, śniadej skóry a jego silna, acz smukła postać odziana była w
białą, bufiastą koszulę; czarne spodnie; długi, brązowy płaszcz, czerwoną
piracką chustę i trójkątny, skórzany kapelusz,z którym nigdy się nie rozstawał. Do paska przytroczona była pochwa z szablą a za pazuchą tuż przy sercu
spoczywał pistolet czekając na sposobność, by go wykorzystać. Całość robiła
wrażenie i Joshamee rozumiał doskonale, dlaczego Jack ma takie powodzenie u
dam- był intrygujący i czarujący, gdy tylko tego zapragnął. Sam Gibbs nieraz
zapominał jaki potrafi być niebezpieczny, a wszystko przez tę jego niesamowitą
przebiegłość, porównywalną do szaleństwa albo geniuszu. W każdym razie Jeshamee
już dawno pogodził się z tym, że ze swoją krępą budową ciała, tłustymi siwymi
włosami i niedbałym ubiorem oraz prostotą, której nijak nie można było zwalczyć
nie może się równać z Jack'iem Sparrowem. Stanowił on ewenement na skalę
światową.
- Co my tu właściwie robimy Jack?-zapytał podenerwowany Gibbs- Mało ci było
kłopotów? Chcesz znieważyć kolejnego króla, albo ponownie trafić na szubienicę?
- Przypominam ci mój
przyjacielu, że ostatnim razem to ciebie ratowałem przed stryczkiem.-odparł
Sparrow, skręcając w jakąś boczną uliczkę, której Joshamee nigdy przedtem nie
widział.
- A owszem, bo mnie
przypadkiem wzięli za ciebie.-burknął tamten w odpowiedzi.
- W takim razie nie wiem, na
co narzekasz. Gdyby to mnie wzięli za Jack'a Sparrowa byłbym z tego dumny.
Gibbs już chciał coś na to
odpowiedzieć, ale wtedy Jack zatrzymał się przed dębowymi drzwiami z kołatką w
kształcie smoka. Uliczka była wąska i tak pusta, że Gibbs odniósł wrażenie,
jakby wszyscy ludzie nagle wymarli. Na ziemi walały się potłuczone butelki po
rumie i innych trunkach a i zapach nie zachwycał, choć to akurat najmniej
zaniepokoiło Gibbsa- sam przecież nie był przykładem dbającego o higienę
obywatela. Przeraził go sam klimat tego miejsca, choć nie umiał wytłumaczyć
dlaczego. Nie należał przecież do strachliwych.
- Co ty wyprawiasz Jack-
szepnął- robisz to wszystko, żeby odzyskać Czarną Perłę?
Pirat tylko uśmiechnął się
figlarnie w odpowiedzi i załomotał w drzwi. Niemal natychmiast uchyliły się a w
progu stanęła średniego wieku kobieta z imponującym biustem i krzywymi,
końskimi zębami.
- Witam panów- powiedziała
skrzekliwym, nieprzyjemnym głosikiem- w czym mogę służyć?
Zamiast odpowiedzieć Jack
wyciągnął przed siebie sakiewkę i potrząsnął nią energicznie, prezentując
złoto, które się w niej znajdowało. Joshamee głośno przełknął ślinę, gdy twarz
kobiety pojaśniała i zaprosiła ich do środka.
W tym dziwnym domu
znajdowało się kilka izb, wszystkie zamknięte na klucz a w pokoju, który chyba
służył za salon do przyjmowania gości stał długi drewniany stół, na którym
rzędem stały świece dające przytłumione, bardzo zmysłowe światło- świetny widok
na wszystkie piękne kobiety, afiszujące się swoimi powabnymi kształtami. Twarz
Gibbsa mimowolnie rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
- Za dnia ratujemy Czarną
Perłę - rzekł Jack, lustrując twarze wszystkim dam uważnym, wprawnym już
wzrokiem- jednak nocą musimy zregenerować siły, nieprawdaż?
Gibbs zdołał jedynie pokiwać
głową, gdy głos zabrała „gospodyni”, która przyjęła już od nich zapłatę.
- Wybierzcie, którą chcecie.
Dwa ostatnie pokoje po lewej są wolne.
Jack bardzo dobrze znał całą
procedurę i wcale nie musiał się namyślać, by wiedzieć, którą z kobiet wybrać.
Podszedł do delikatnej blondynki, która stała samotnie w kącie, szarmancko
ucałował jej dłoń i nie oglądając się na przyjaciela podążył we wskazane
miejsce. Nie tracąc ani chwili Gibbs poszedł w ślady Sparrowa.
****
Jack od zawsze miał słabość
do pięknych kobiet, jednak nigdy nie myślał o tym, by związać się z którąś na
poważnie. No, prawie nigdy.
-Cholera- zaklął pod nosem Po raz kolejny przed jego oczami stanęła Angelica, jej słodki uśmiech i niewinne spojrzenie, tak bardzo przeczące jej temperamentnemu charakterowi. Odkąd spotkał ją w Londynie myślał o niej nieustannie, nawet wtedy gdy wybitnie nie miał na to ochoty.
Była inna niż wszystkie kobiety, jakie do tej pory spotkał- silna, niezależna, wygadana, odważna, waleczna, sprytna i śmiertelnie niebezpieczna. Pomimo "Anioła" w jej imieniu miała w sobie coś z diabła i to właśnie dlatego zastawił ją na tamtej wyspie. Wiedział do czego jest zdolna i już nie raz doświadczył efektów ich wspólnej gry. Nie mógł sobie pozwolić na ponowne zatracenie się w świecie fascynacji, namiętności i "poruszeń"*, które mogły mu po raz kolejny pokrzyżować plany. Już wystarczyło to, że dla niej zrezygnował z Fontanny Młodości.Przez tą bezlitosną, podstępną i mściwą żmiję stracił kolejną okazję na nieśmiertelność i nawet nie chciał myśleć o powodzie, dla którego tak się stało. To właśnie dlatego kierował swe kroki w miejsca
takie jak to- gdzie damy szukały jedynie rozrywki na której mogły się sowicie
wzbogacić, zamiast uganiać się za mężem.
Kobieta, którą pirat miał
przed sobą była jeszcze bardzo młoda i bez wątpienia nie należała do
wstydliwych. Przekonała go o tym zaraz po zamknięciu drzwi od sypialni, gdy to
jednym szybkim ruchem rozwiązała swój gorsem, pozwalając by zwiewna suknia,
którą na sobie miała zmysłowo opadła na perski dywan. Potem, chichocząc
kokieteryjnie wycofała się w stronę łóżka, by po chwili ułożyć się na nim w
niedwuznacznej pozie. Jack uśmiechnął się uwodzicielsko i wolnym krokiem
podszedł do niej. Była piękna, atrakcyjna i z pewnością nie nazywała się
Angelika o ile miała jakiekolwiek imię- kobiety takie jak ona lubią przecież
często zmieniać tożsamość i Jack był pewien, że nawet gdyby poprosił ją o
podanie imienia skłamałaby bez mrugnięcia okiem. Po co więc zawracać sobie tym
głowę? Dość, że tej nocy była cała jego i tylko jego. Patrząc teraz na jej
powabne, bujne kształty odniósł wrażenie, że jest największym szczęściarzem na
ziemi i nie miało znaczenia, że ta myśl pojawiła się jedynie pod wpływem
podniecenia. Podniósł podbródek dziewczyny do góry zmuszając by spojrzała mu
prosto w oczy i nakazał jej gestem, by poczekała na to, co zaraz nastąpi.
Powoli, powolutku zbliżył się do niej pamiętając o utrzymaniu kontaktu
wzrokowego, po czym delikatnie musnął wargami jej usta. Dziewczyna zadrżała i z
niespotykaną w jej zawodzie nieśmiałością oddała pocałunek, który już po chwili
stał się głębszy i bardziej namiętny. Dziewczyna przyciągnęła Jack'a bliżej do
siebie i gdy już mieli przejść do konkretów nieoczekiwanie dla ich obojga pirat
ugryzł jej dolną wargę i to na tyle silnie, że popłynął z niej wartki strumień
krwi. Dziewczyna odskoczyła od niego jak oparzona, ze łzami w oczach.
- Co to miało być?!-
krzyknęła płaczliwie.
„Sam chciałbym wiedzieć”-
pomyślał Jack, ale naraz ukrył zmieszanie pod płaszczykiem humoru.
- Test skarbie i właśnie go
nie zdałaś- odparł z charakterystycznym dla siebie, cwanym uśmieszkiem.
- Test?-szepnęła niepewnie.
- Naturalnie- potaknął Jack,
zdziwiony łatwością z jaką sprzedał tej wystraszonej dziewczynie wymyśloną na
poczekaniu bajeczkę- chciałem sprawdzić, czy jesteś uważna i ile zniesiesz dla
pieniędzy, ale widzę, że nie chcesz zasłużyć na napiwek.
- Napiwek?- powtórzyła ta
jak echo.
- A i owszem. Ale nie martw
się- to, że potrafisz się sprzeciwić jest znakiem, że...
- A jeśli nie potrafię?-
przerwała mu z fanatycznym błyskiem w oku, jednym szybkim ruchem zmuszając
mężczyznę, by ułożył się na poduszkach- jeśli zrobię wszystko, czego
zapragniesz? Jeśli okażę się ci posłuszna? Jeśli będę grzeczna?- tu usiadła na
nim okrakiem, z napięciem lustrując wyraz jego twarzy- czy wtedy zasłużę na
napiwek?
Jack przez chwilę udał, że
się zastanawia.
- Wtedy zasłużysz na kapitana Jack'a
Sparrowa- zawyrokował i nie czekając ani chwili wpił się w jej usta. A
właściwie spróbował, bo mimo że dostęp do jej warg miał nieograniczony, to jego
własne wylądowały na jej obojczyku. Dziewczyna najwyraźniej uznała to za
przejaw namiętności, bo odchyliła głowę do tyłu, jednak Jack nie zamierzał
zrezygnować z raz wyznaczonego celu i zaniechując pieszczot dziewczyny znów
spróbował ją pocałować, jednak tym razem jego usta objęły jedynie jej nos.
Spróbował raz jeszcze i jeszcze i jeszcze, jednak z podobnym efektem- trafiał w
policzek, brew, ucho, nos, włosy, oko- wszędzie tylko nie w usta.
- Może byśmy tak spróbowali
już czegoś innego?- zasugerowała dziewczyna, po kolejnej nieudanej Jack'owej
próbie, ale ten tylko zbył ją machnięciem ręki.
- Powiedz mi jak, jeśli nie
potrafię cię nawet pocałować?- spytał retorycznie powracając do swych „badań”.
Ostatecznie dopiął swego, jednak satysfakcja nie trwała długo, bo sekundę potem
odsunął się od niej ze wstrętem.
- Smakujesz, jak kupa glonów- jęknął, usiłując pozbyć się tego
posmaku z języka. Dziewczyna zerwała się z łóżka z miną, wyrażającą rządzę
mordu.
- Mam tego dość- zawołała-
zrobiłam wszystko, czego chciałeś i jesteś mi za to winien pieniądze. A jeśli
coś ci się z moim smakiem nie podoba, to zawsze możesz stąd wyjść. I tak wątpię
w to, żebyś był prawdziwym Jack'iem Sparrowem- on już dawno byłby w trakcie
czegoś, do czego najwyraźniej ty nie jesteś zdolny.
- Interesujące- mruknął Jack
z miną „małego naukowca”- powinienem poczuć się dotknięty, ale zamiast tego
twoje słowa pobudzają dolne partie mojego ciała. Gdyby nie to, że nienawidzę
zielska...-dodał z niejakim smutkiem.
****
Gibbs zdążył właśnie się
pozbyć koszuli i zabierał się za dolną część garderoby, gdy Jack
bezceremonialnie z charakterystycznym dla siebie okrzykiem paniki wbiegł do
zajmowanej przez niego sypialni i ignorując kompletnie nagą kobietę, leżącą na
łóżku chwycił przyjaciela za ramię i nie zważając na jego protesty pociągnął go
czym prędzej w stronę wyjścia. Protesty te jednak ucichły niemal natychmiast, gdy
Gibbs ujrzał, przed czym Jack tak uciekał a mianowicie rozeźloną nie na żarty
blondynkę, którą miał się w tym czasie „zajmować' w pokoju obok. Dziewczyna, z
wojowniczym okrzykiem na ustach strzelała rewolwerem trzymanym w dłoni na oślep
i bez wprawy, ale z zamiarem zranienia Jack'a. Przerażony Gibbs wyprzedził
przyjaciela, a ten nie mogąc się oprzeć zawrócił jeszcze, by przez moment
spojrzeć na kobietę, z którą towarzysz zapewne teraz rozkoszowałby się urokami
życia. Kobieta, nieskrępowana swoją nagością pomachała do niego wesoło, ale na
więcej Jack nie miał już czasu, bo w tym momencie Gibbs podbiegł do niego i
pociągnął w bok- w samą porę, bo jeszcze chwila a kula, wystrzelona przez
niedoszłą kochankę wypaliłaby mu ranę w ramieniu. Dziewczyna goniła ich aż do
portu i strzelała w ich kierunku jeszcze długo po tym, jak odbili od brzegu. Na
morzu Jack był jednak bezpieczny i poza jej zasięgiem, ściągnął więc swój
trójkątny kapelusz i zasalutował dziewczynie wesoło.
-
Zapamiętaj dzień w którym zostałaś porzucona przez Kapitana Jack’a
Sparrowa- zawołał w jej kierunku z zawadiackim uśmiechem, wywołując w niej
kolejny napad furii.
****
Nie oddalili się zbytnio od
miejsca niedoszłej „zbrodni”. Magiczna busola Jack'a doprowadziła ich na
Tortugę, która leżała przecież stosunkowo blisko Port Royal. Jack przez całą
podróż był milczący i jakiś nieswój, ale za nic w świecie nie chciał zdradzić
powodu swojego dziwnego zachowania a zachowywał się, mówiąc delikatnie, jeszcze
dziwniej niż zwykle. Raz na przykład wykrzykiwał jakieś niestworzone rzeczy, by
za moment zakryć usta dłonią, z przerażeniem. Innym razem biegał po całym
pokładzie, usiłując wyskoczyć za burtę a potem dyszał ciężko z przemęczenia.
Zachowywał się jak pijany, wmawiając Gibbsowi, że to taki nowy sposób, by się skupić,
ale ten czuł, że coś jest nie tak. Nawet na wyspie ekscentryczny pirat nie
potrafił zachować się przyzwoicie i rozkoszować się lekkością życia, jakie jest
tu prowadzone, co już w ogóle nie było do niego podobne. Gdy podeszła do niego
jakaś kobieta i bez słowa go spoliczkowała ten podziękował jej za masaż cery i
nastawił drugi policzek prosząc, by znów go uderzyła, co też z rozkoszą
uczyniła.
W tych rzadkich chwilach,
gdy zdawał się być niemal przy zdrowych zmysłach kierował Gibbsa w jakieś
nieznane mu miejsce twierdząc, że niezwłocznie musi się tam znaleźć a ten nie
bardzo wiedział, jak mu się sprzeciwić. Obawiał się bowiem, co może tam zastać.
Ostatecznie towarzysze zatrzymali się przed niewielką chatką, otoczoną mnóstwem
lampionów i dziwnych, nieznanych kwiatów. Jack ze zniecierpliwieniem załomotał
w drzwi. Chwilę trwało, nim te uchyliły się, a to co dwaj przyjaciele ujrzeli w
progu przeraziłoby kogoś, kto nigdy nie obcował ze stworami, znanymi Gibbs'owi
i Sparrow'owi.
Kogo nie odrzuciłby bowiem widok
czarnego mężczyzny, mającego prawie dwa i pół metra wzrostu, z mnóstwem
azteckich tatuaży na całym ciele, przepasanym jedynie czymś, co przypominało
skórę tygrysa? Jego pozbawione białek, czarne jak noc oczy zlustrowały
przybyszów od stop do głów a twarz nie wyrażała żadnych emocji niczym czysta,
niezapisana kartka. Stojąc w bezruchu obserwował Jack'a, który głośno przełknął
ślinę i dyskretnie schował się za Gibbsem.
- Czego chcecie bezbożnicy?-
zagrzmiał, powodując, że obaj mężczyźni jeszcze skurczyli się w sobie. Po
dłuższej zwłoce i przepychankach z panem Gibbsem Jack wreszcie stanął z
nieznajomym twarzą w twarz.
- To właśnie próbuje ustalić- rzekł tajemniczo i wyciągnął magiczny
kompas. Igła zakręciła się kilkakrotnie po czym wskazała „murzyna”.- tego się
obawiałem- mruknął Sparrow do siebie, po czym znów przeniósł wzrok na dziwnego
mężczyznę przed sobą przygryzając dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiał-
z pewnością nie jesteś butelką rumu ani magikiem.... w Jaki sposób miałbyś mi
pomóc...
- Jack, błagam cię
zamilcz...- zaczął Gibbs, ale przerwało mu ryknięcie czarnoskórego.
- Nachodzisz mnie we własnym
domu i oczekujesz, ze zechcę ci pomóc pokrętny piracie?
- W zasadzie....- nikt nie
dowiedział się, co tak naprawdę chciał powiedzieć Sparrow i w sumie dobrze, bo
nie wiadomo co z tych jego słów mogłoby wyniknąć. Na szczęście jednak w tym
momencie dostał takiego ataku bólu głowy, że opadł na kolana z wyraźnym
wysiłkiem powstrzymując krzyk. Czując, jakby czaszka mu płonęła ledwie
zarejestrował to, jak Gibbs z przerażeniem próbuje pomóc mu stanąć na nogi a
nieznajomy klęka przed nim, wykonując jakieś dziwne, niezidentyfikowane ruchy.
Ból wzmagał się z każdą sekundą, paraliżując mięśnie i oddech, by w końcu
dotrzeć do swego punktu kulminacyjnego i pozbawić go przytomności. Wreszcie
przestał czuć cokolwiek.
****
- Nic z tego nie rozumiem...
- Kiedy to się zaczęło?..
- Nie wiem dokładnie, on
zawsze zachowywał się... osobliwie
- Ale wtedy w domu
publicznym...
- Zdenerwował kobietę, ale
to żadna nowość- on ma do tego talent...
- Ma też zapewne talent do
wpadania w kłopoty...
- Owszem...
- To wyjaśnia, czemu znalazł
się dziś pod moimi drzwiami...
Jack zamrugał kilkakrotnie,
po czym ostrożnie otworzył oczy. Nie mógł już dłużej udawać, że nie słyszy
przyciszonej rozmowy dwóch mężczyzn, którzy starali się robić wszystko, by go
nie zbudzić. Zmarszczył brwi, zaskoczony wygodą materaca, na jakim jakimś cudem
się znalazł. Usiadł szybko, trochę zbyt szybko bo zakręciło mu się w głowie i
rozejrzał dookoła.
Znajdował się w malej,
upiornej izdebce, pełnej mnóstwa, zdaniem Jack'a, niepotrzebnych rzeczy jak
stare figurki, podarte ubrania, skóry zwierząt. Przy stole, jedynym meblu poza
łóżkiem siedział Gibbs i owy czarnoskóry mężczyzna, który musiał się pochylać i
garbić, by nie uderzyć głową w niski sufit.
- Kapitanie- zawołał
uradowany Gibbs- jak się czujesz?
- Zadziwiająco dobrze panie
Gibbs- odparł pirat i niezdarnie dźwignął się na nogi. Zrobił kilka chwiejnych
kroków na próbę, a gdy stwierdził, że wszystko wróciło do normy uśmiechnął się
pod nosem, po czym przeniósł spojrzenie na czarnoskórego, który najwyraźniej
był gospodarzem chałupki, w której się obecnie znajdowali- ktoś ty?
- Przybywasz do mnie z
niezapowiedzianą wizytą a nie wiesz, kim jestem?
- Zabawne, co? Ale niestety
nie.- Jack rozejrzał się dookoła i zaczął przechadzać się ostrożnie po
pomieszczeniu, wedle swego zwyczaju zwracając szczególną uwagę na rzeczy cenne. - przywiódł mnie tutaj mój kompas.
- Kompas wskazujący to,
czego pragniesz najbardziej?- upewnił się mężczyzna- ten sam, który pokazał ci,
że tylko ja jestem w stanie zawalczyć z czarną magią, która tobą zawładnęła?
Jack zmarszczył brwi i po
raz pierwszy spojrzał na mężczyznę z żywym zainteresowaniem.
- Wiesz, co mi dolega?
- Wiem, kto ci dolega.
- Co?
Czarnoskóry pokręcił głową z
politowaniem i sięgnął do sterty rzeczy, porozrzucanych na podłodze, by po
chwili wyjąć z niej podarty świstek papieru. Rozłożył go na stole i okazało
się, że to mapa nocnego nieba, niezwykle dokładna. Jack przysiadł na krześle
obok, jak zahipnotyzowany obserwując poczynania mężczyzny.
- To, co się z tobą dzieje
to wynik czyichś celowych działań- wyjaśnił, przymykając powieki- a twój
przypadek jest niezwykle ciekawy, więc pomogę ci z dobroci mego serca.
- Co to oznacza?
- To znaczy, że wokół ciebie
panuje teraz prawdziwa zawierucha. Ktoś usilnie pragnie twojego cierpienia, ale
nie czyni nic, co mogłoby doprowadzić do twojej śmierci. Tym sposobem może
wielokrotnie doprowadzić cię do kresu sił, ale nigdy na tyle, by pozwolić ci
zaznać spokoju. Domyślasz się, kto to może być?
- Zapewne ktoś okrutny i
nienawidzący mnie z całego serce- zasugerował Sparrow a Gibbs przewrócił tylko
oczami.
- Podaj dłoń- zażądał
czarnoskóry a Jack z lekkim wahaniem spełnił jego prośbę. Mężczyzna chwycił ją
mocno, po czym przeciął w poprzek czymś długim, białym, ostrym. Dopiero po
sekundzie Sparrow zorientował się, ze to kość jakiegoś zwierzęcia. W miejscach,
które dotknęły rany kość była zabarwiona na brunatno. Czarnoskóry zamknął ją w
dłoni i ścisnął z całej siły, póki krew nie poczęła ściekać wartkim strumieniem
po jego przegubach.
- Jam Szakal, Czarownik z
Północy, z mocy Calipso wzywam cię - mamrotał- wichrze z południa, falo ze wschodu i zachodnia magio objaw mi prawdę, usłuchaj mnie. Gwiazdy,
zalśnijcie, ześlijcie swój blask, by historia krwią spisana ukazała nam się- w tym momencie rzucił kość na gwiezdną mapę, która niespodziewanie
zalśniła a uwiecznione na niej nocne niebo ożyło. Krew Jack'a w jakiś
nienaturalny sposób zgęstniała i zaczęła rozlewać się po całym płótnie,
formułując kształty, które po jakimś czasie okazały się być podobizną człowieka,
choć niezbyt dokładną. Jack zmarszczył brwi.
- To tyle?- spytał
zdziwiony- nie za bardzo to pomocne. Wśród moich wrogów z pewnością nie ma
człowieka bezpłciowego.
- Coś blokuje mój czar-
warknął Szakal- nic z tego nie rozumiem. To nie jest przecież możliwe.
- Dobra motywacja może
zdziałać cuda- odparł Jack sarkastycznie.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w
tym momencie poczuł rozdzierający ból tuż przy samym sercu. Zatoczył się do
tyłu i wpadł na stertę „śmieci” Szakala, z trudem łapiąc oddech. Miał wrażenie
jakby ktoś przypiekał go żywym ogniem i jedyne o czym był w stanie myśleć to
to, by ten koszmar się już skończył. Sapiąc i prychając oparł się o jedyną w
miarę stabilną acz połamaną szafeczkę i czekał na śmierć. Zamiast tego kilka
minut później ból zelżał, by po chwili całkowicie zniknąć. Dopiero wówczas
zobaczył to, co miał teraz na wysokości oczu i aż go zamurowało.
Na szafeczce, o którą się
opierał stał kuferek z biżuterią, jednak nie to sprawiło, że oniemiał. Jeden
przedmiot, pierścień wywołał w nim tyle sprzecznych emocji, że aż sam był
zdziwiony tym, że jeden człowiek może naraz tyle uczuć udźwignąć. Pierścień był
duży, złoty, zdobiony z pięknym ametystowym oczkiem- klejnotem wartym miliony.
Mimo, iż minęło tyle lat Jack nie mógł go pomylić z niczym innym.
- Skąd go masz?- zapytał
czarownika, wpatrując się w ozdobę jak zahipnotyzowany.
- Przyniosła go raz jedna
kobieta, w zamian za pewne informacje.
- Mówisz o diablicy z urodą
anioła i niespotykanym darem przekonywania?
- Jack, co się dzieje?-
zapytał Gibbs, ale Sparrow w ogóle go nie słuchał, analizując ostatnie
wydarzenia pod zupełnie innym kątem. Tak, to miało swój przerażający sens.
- Angelica- wyszeptał, z czułością gładząc klejnot, zdobiący pierścień-
witaj z powrotem kochanie.
* z ang. Stirrings- poruszenia. Jack użył tego określenia w czwartej części, gdy próbował opisać Gibbsowi swoje uczucia do Angelici.